6 lutego, Lublin – 10. minuta meczu, bramka zdobyta z kontry! To było wyjątkowe trafienie dla Kingi Achruk. W tym właśnie momencie uzbierała ich w ORLEN Superlidze Kobiet aż tysiąc. Rodzice nigdy nie cisnęli mnie, bym poszła w ich ślady. To był zdecydowanie mój świadomy wybór, jeden z pierwszych w życiu – mówi jedna z najlepszych polskich piłkarek ręcznych.

Grasz często w tysiąca?

Nie, znam tylko nazwę, praktycznie nigdy nie grałam w karty, dopiero niedawno dziewczyny nauczyły mnie zasad gry w remika. Wiem jednak, do czego się odnosisz. Raptem trzy dni przed meczem w Koszalinie dostała m zaskakujący telefon, że mam już 998 bramek na koncie i zbliża się okrągła liczba. Aż się zdziwiłam, że tyle tych goli uzbierałam, biorąc pod uwagę moją czteroletnią przerwę na występy w Czarnogórze.

Grając w tysiąca, czasami trzeba być na musiku, używamy zresztą tego wyrażenia, by opisać sytuację, która nie jest od nas zależna. Doświadczyłaś czegoś podobnego w karierze?

No jasne, życie pisze nam różne scenariusze i choć kilka chwil wolałbym pominąć czy zapomnieć, wierzę, że ktoś mi pisze taki los i to ja muszę się do niego dostosować.

Masz za sobą tysiąc bramek w superlidze, pamiętasz swój debiut w polskiej najwyższej klasie rozgrywkowej? Pierwszy gol, pierwsze emocje?

Zadebiutowałam we wrześniu 2008 w meczu Zagłębia z ówczesnym SPR Lublin. Wedle protokołu rzuciłam dwie bramki, ale ich nie pamiętam.  Pamiętam natomiast stres, jaki mi towarzyszył, bo tyle czekałam na ten dzień. Jeszcze w SMS Gliwice miałam koleżanki, które debiutowały przede mną, wypytywałam je o emocje, dzwoniłam, nawet jeśli weszły tylko symbolicznie na minutę. Czułam dumę, zaszczyt, ale też wielkie nerwy związane z tą chwilą.  

W 2015, dzień przed triumfem w Lidze Mistrzyń powiedziałaś, że rok wcześniej na swoim pierwszym Finał Four byłaś jak zagubiona owieczka. Dziś, prawie dekadę później, jesteś już przewodniczką stada?

Zdecydowanie tak, jestem już w innej roli i gdybym 10 lat temu miała taką świadomość jak dziś, byłoby mi na pewno łatwiej. Wszystko jednak dzieje się po coś, dlatego jestem wdzięczna za każdą chwilę, nawet tę gorszą, bo tak musiała wyglądać ścieżka prowadząca do miejsca, w którym jestem obecnie.

Jako córka dwojga szczypiornistów byłaś skazana na sport?

Rodzice nigdy nie cisnęli mnie, bym poszła w ich ślady. To był zdecydowanie mój świadomy wybór, jeden z pierwszych w życiu, jak śmiesznie miałoby to nie zabrzmieć. Prawdą jest jednak to, że byłam „dzieckiem hali”, tak samo jak mój syn Antek czy inne pociechy trenujących zawodniczek. Od maleńkości było to dla mnie naturalne środowisko, szatnia, hala, siłownia, ten zapach.  

O co chodziło z trenowaniem skoku wzwyż i rzutu oszczepem w dzieciństwie?

Wymyśliłam sobie w gimnazjum, myśląc jeszcze po dziecięcemu, że jak będę skakać wzwyż i rzucać oszczepem, poprawię elementy niezbędne w szczypiorniaku. Technika w oszczepie czy przy skoku wzwyż jest jednak inna niż w piłce ręcznej, natomiast była to dla mnie ciekawa odskocznia.

Trener Piotr Dropek w jednym z wywiadów powiedział, że za młodu „prałaś się” z chłopakami. Potwierdzasz czy zaprzeczasz?

Potwierdzam, ale żeby to dobrze zrozumieć, trzeba opowiedzieć o moich początkach. Pierwsze lata mojej przygody z piłką ręczną to Jarosław, gdzie grała moja mama, ale kiedy wróciłam do Puław, nie było tam żadnej drużyny dziewczyn. Najprościej byłoby się poddać, zrezygnować, natomiast moja determinacja kazała mi dołączyć do ekipy trenera Witaszka i trenować z chłopakami. Nie było łatwo, bo nikt nie dawał mi przecież taryfy ulgowej, ale dzięki temu wiele się nauczyłam.

Dlaczego i jak trafiłaś do Miedziowych, skoro wychowywałaś się głównie na Lubelszczyźnie?

W Zagłębiu grała wcześniej moja mama, ale rzeczywiście to przejście na Dolny Śląsk było niezrozumiałą kwestią dla części kibiców. Już od drugiej klasy liceum Lubin zaczął wyrażać zainteresowanie moją osobą, co było dla mnie wielkim wyróżnieniem. Chodziłam do szkoły w Gliwicach, oglądałam regularnie mecze superligi, analizowałam składy zespołów i uznałam, że Zagłębie może mi zaoferować ścieżkę szybszego rozwoju. W Lublinie grały wtedy legendy, na które patrzyłam maślanymi oczami, mając w nich sportowych idolów. Nie poznamy nigdy alternatywnej historii swojego życia, ale być może w tak młodym wieku nie miałabym szansy przebicia się.

5 lat w Zagłębiu to tyle, ile trwają w Polsce studia magisterskie. Jaką ocenę wystawiłabyś sobie za ten okres?

To było pięć wspaniałych lat, które miło wspominam, prawdziwa szkoła dorosłego, seniorskiego szczypiorniaka, praca z trenerką Bożeną Karkut, za co jestem bardzo wdzięczna. To czas pierwszych medali, sukcesów i przyjaźni trwających do dziś. Od odpowiedzi na pytanie nie uciekam, ale że nie lubię oceniać samej siebie, lekko je zmodyfikuję. Za to, ile dało mi 5 lat w Lubinie, za to, czego tam się nauczyłam, wystawiłabym najwyższą ocenę.

Gdy w 2017 postanowiłaś wrócić do Polski, mówiłaś o motylkach w brzuchu na samą myśl o grze w rodzinnych stronach. Jak szybko, jeśli w ogóle, uleciały te motylki, gdy zobaczyłaś, że sportowo nie jest to poziom Ligi Mistrzyń i Buducnosti, a trzeba rywalizować w Pucharze Challenge?

Dla mnie była to bardzo dobra decyzja, której nie żałuję, choć znów niektórzy jej nie rozumieli. Dosyć wcześnie wyjechałam z domu i bardzo tęskniłam za nim. Godziłam grę w Zagłębiu ze studiami, występowałam już w reprezentacji Polski, potem był wyjazd do Czarnogóry. Prowadziłam wręcz koczowniczy tryb życia, tak jak to czynią zawodowi sportowcy. Byłam już zmęczona tym, że nie wiem, gdzie jest moje miejsce do życia. Odnalazłam je w rodzinnych stronach, w Lublinie. 

W 2012 w wywiadzie do miesięcznika Handball Polska zapytałem Cię o młodszą siostrę. Odpowiedziałaś wtedy: Edyta ma dopiero 10 lat, ale ma ogromne serce do sportu. Jak to dzieciakowi, pasje zmieniają się szybko, było już pływanie, teraz jest głównie piłka nożna i gra z chłopakami. Kto wie, czy siostra nie zdecyduje się na pójście tą drogą, widać bowiem, że ma duże predyspozycje i naturalną chęć, która jest najważniejsza.

Przez pewien czas grałyście w jednym klubie.

A pomyśleć, że kiedyś palnęłam, że jak będziemy miały grać razem, będzie to dla mnie znak, by powiesić buty na kołku. Byłyśmy w jednym zespole, grałyśmy już przeciw sobie, jakie jeszcze kombinacje są możliwe?

Namawiałaś Edytę na wypożyczenie do Jarosławia, czyli do drużyny, w której występowała wasza mama?

Można powiedzieć, że przetarłyśmy jej szlak. Wspaniale wspominam Jarosław, te początki, zapach hali, która przecież niewiele zmieniła się od tamtych czasów. Teraz niech swoje wspomnienia buduje tam moja siostra. Cieszy mnie to, że tak szybko dostała się do ORLEN Superligi, bo to najlepszy dodatkowy motywator, czyli sytuacja, gdy los rzuca cię na głębokie wody. Jeśli Edyta nadal będzie tak pracować, będzie mogła wiele osiągnąć w sporcie. 

Synek Antoni przejawia predyspozycje sportowe i będzie kontynuował rodzinne tradycje?

Antek jest bardzo aktywny, natomiast chcemy przede wszystkim, by po prostu był dzieckiem szczęśliwym. Nie wpycham mu na siłę piłki do ręki, choć tata już próbował mu wtykać grzechotkę do lewej dłoni. (śmiech)

Czy temat kadry jest już definitywnie zamknięty?

Nie zagłębiałabym się w ten temat. Podziękowałam za ten piękny okres w moim sportowym życiu i myślę, że była to odpowiednia decyzja. Jeden człowiek nie może działać na tylu frontach. Aż sama się sobie dziwię, ile brałam na siebie przez tyle lat. To też na pewno kwestia wieku, bo kiedy jest czas na zgrupowanie reprezentacji, dla mnie to głównie czas na odpoczynek.

Co dalej z fundacją Graj z głową, której jesteś jedną z twarzy? Poruszacie temat depresji wśród sportowców, który do niedawna był tematem tabu.

Pracujemy nad kolejnym projektem, bo mieliśmy pewien przestój związany z naszym życiem rodzinnym i zawodowym. Tli się iskierka i niedługo rozdmuchamy ogień, bo mamy świadomość, jak istotny to temat i jak istotny będzie w najbliższej przyszłości. Chcemy nieść pomoc i podnosić świadomość społeczeństwa. Odzew po naszym kongresie był bardzo duży, nie tylko ze środowiska, chcemy w przyszłości powtórzyć takie wydarzenie, zaprosić więcej prelegentów i osób, które mogłyby dzielić się swoim doświadczeniem. Kiedy wszystko będzie dopięte na ostatni guzik, powiemy głośno o szczegółach.

Tamten wywiad z 2012 nosił tytuł „Mam swój plan”, więc na koniec naszej rozmowy zapytam, jaki masz plan na dalsze lata?

Ponoć mówienie o planach to sprawdzanie poczucia humoru Pana Boga. Na pewno chcę zostać przy piłce ręcznej, nie wyobrażam sobie całkowitego zerwania kontaktu z czymś, co jest integralną częścią mnie, ale poważne przedsięwzięcia lubią ciszę i spokój.

Życzymy zatem ciszy, spokoju i kolejnych bramek już po przekroczeniu tysiąca!

Kinga Achruk 1000 bramek w 277 meczach (stan na 6.02.2024)

Sezon 2023/24 – 33 bramki w 15 meczach
Sezon 2022/23 – 44 bramki w 17 meczach
Sezon 2021/22 – 82 bramki w 27 meczach
Sezon 2020/21 – 29 bramek w 12 meczach
Sezon 2019/20 – 35 bramek w 11 meczach
Sezon 2018/19 – 78 bramek w 24 meczach
Sezon 2017/18 – 100 bramek w 28 meczach

Sezon 2012/13 – 181 bramek w 30 meczach
Sezon 2011/12 – 129 bramek w 27 meczach
Sezon 2010/11 – 137 bramek w 29 meczach
Sezon 2009/10 – 112 bramek w 31 meczach
Sezon 2008/09 – 40 bramek w 26 meczach